środa, 15 lipca 2015

Dawno mnie tu nie było. Minął już rok bez żadnej publikacji, lecz nie był to rok martwy intelektualnie. Mam teraz mnóstwo pomysłów na posty, pseudo-eseje, rozważania i wielki apetyt na wyrażenie tego wszystkiego w formie pisanej. Nie będzie to oczywiście filozofia najwyższych lotów, obawiam się że po części moje posty przyjmą formę personalnych wymiotów na dość płytkie tematy. Tak wiem, jak zachęcić nowych czytelników. Ponadto, o ile chęci posiadam, to nie posiadam zbyt wiele czasu, jako że rzeczywistość schwyciła mnie w swe żelazne kleszcze i zostałem zmuszony do pracy zarobkowej, trwającej nierzadko do późnych godzin wieczornych. Lecz pomimo tych przeciwności, pewnym krokiem zmierzam ku nowemu rozdziałowi mojego bloga.

La vida no vale nada
Drostt

niedziela, 30 marca 2014

Dziady rozwleczone

DZIADY - plakat | proj. graf. Natalia Kabanow, zdjęcie z archiwum Michała Zadary

Teatr Polski we Wrocławiu w osobie Michała Zadary, wpadł na pomysł, który śmiało można określić jako ryzykowny. Zdecydowano się wystawić Mickiewiczowskie „Dziady”, jednak po raz pierwszy w historii teatu podczas spektaklu miały wybrzmieć wszystkie dialogi spisane przez romantycznego wieszcza. W tym roku odbyła się premiera trzech części: pierwszej, drugiej i czwartej, a także wiersza „Upiór”. Całe widowisko zostało oczywiście uwspółcześnione jednak w sam tekst autorzy postanowili nie ingerować. Spektakl miał trwać trzysta minut z dwoma przerwami po piętnaście minut. Na całe szczęście skończył się jednak godzinę wcześniej, co by nie mówić, jednak pięć godzin praktycznie nieustannego siedzenia na miejscach może zmęczyć.
A już tym bardziej jeśli jest to pięć godzin tekstu Mickiewicza, nie uwłaczając w niczym owemu pisarzowi, jednak jego poezja jest tak niedzisiejsza, że próba zrozumienia o czym aktorzy mówią może człowieka zmęczyć. Pod tym względem najgorsza była pierwsza część, z której tekstem spotkałem się po raz pierwszy. Może gdybym był zapoznał się z lekturą przed spektaklem zrozumiałbym co się dzieje na scenie. Lecz to nie tylko styl utrudniał przekaz, lecz także gra aktorska, którą można było porównać do wymiotowania z pustym żołądkiem. Słowa wypowiadane były pojedynczo, bez akcentu, zdania nie łączyły się w całość, a emocji było za grosz. Zdawać by się mogło, że sami aktorzy nie wiedzą o czym mówią. Wyszedłem na przerwę zupełnie skonfundowany i zniesmaczony.
Druga część w swej oprawie przypominała trochę filmowy horror. Scenografia przedstwiała zrujnowane, czy też niedokończone zabudowania miejskie, a aktorzy ucharakteryzowani na zwyczajnych współczesnych ludzi. Scena była zupełnie zaciemniona a to co się dzieje było pokazywane na ekranach z kamery trzymanej przez jednego z aktorów. Efekt był średnio udany. Właściwie w kamerze albo nic nie było widać, a jeśli już coś było widać, to nie robiło to jakiegoś wyjątkowego wrażenia. Co mi się w tej scenie spodobało to kreacja duchów zmarłych przybywających na obrzęd. Widmo pana ziemskiego wypadło szczególnie przekonująco, charakteryzator popisał się robotą ukazując jego okaleczone ciało. Ptak ucztujący na jego ciele także wyglądał niezwykle efektownie - za każdym razem kiedy któraś z ofiar złego pana wypowiadała się, kamera zbliżała się ku jej twarzy, a padlinożerny ptak poruszał się w rytm jej słów. Podobnie charakterystyczną postacią była pasterka Zosia, której postać została uwspółcześniona –z pięknej pustej dziewczyny na sfrustrowaną pannicę w dżinsowej kurtce i papierosem w ustach. Ostatecznie klimat udzielał się widzowi, gra aktorska była zadowalająca, pomysł i postaci pozostawały w pamięci. Na koniec wpleciono tekst „Upiora”, który fabularnie uzupełniał utwór. 
Przyszedł czas na ostatnią część. Scena znów została zupełnie przebudowana. Na pierwszy plan dosłownie wjechał domek księdza, w tle las z pierwszej części. Na deski wchodzi Porczyk w roli Konrada i zaczyna czarować widownie swoim talentem. Całość brzmi pięknie, a jednak kończy się co najwyżej średniawo. Gustav w wykonaniu Porczyka przypomina niezrównoważonego włóczęgę. Ta interpretacja postaci wypada bardzo przekonująco, widz szybko daje się porwać grze głównego aktora. Do czasu. Dialogi są prowadzone dynamicznie i ciekawie, Porczyk stanowczo dominuje nad Wiesławem Cichym, co wzmacnia kontrast pomiędzy romantykiem i klasycystą, gdyż wobec emocjonalnych wybuchów Gustava, ksiądz pozostaje niezmiennie sceptyczny i opanowany. Dopiero gdy spektakl dobiega końca, w grze Cichego pojawia się lęk w obliczu niewytłumaczalnego. I gdyby rzeczywiście część ta została zbudowana w ten właśnie sposób, nic nie przeszkadzałoby nazwać Dziadów Zadary widowiskiem udanym. Niestety nikt najwyraźniej nie wpadł na pomysł, aby część ostatnią kompozycyjnie podzielić, dodać jakiegoś kontrastującego akcentu. A tu przez godzinę ciągnął się tekst który dałoby się wyłożyć w dwadzieścia minut. Nawet gra Porczyka zaczyna powoli nużyć. Niestety, intelektualnie nie dożyłem końca spektaklu. 
Nadszedł czas na podsumowanie. Pierwsza część, muszę to powiedzieć, była aktorską porażką. Druga jako podobałaby mi się jako odrębny spektakl. Pomysł ciekawy, realizacja niezgorsza, gra aktorska na przyzwoitym poziomie. Przesłanie również ciekawe, przenosząc rytuał dziadów do współczesnej rzeczywistości Zadara konfrontuje ideały epoki romantyzmu z postmodernistycznym krajobrazem współczesnej Polski. Czwarta część, klasyczna w wykonaniu, dłuży się i męczy widza nie tyle grą co powtarzalnością treści. Zabieg podobny został celowo zastosowany w „Dośpiewaniu. Autobiografii” Jana Peszka, lecz o tym opowiem za tydzień.

Tak więc iść, czy nie iść? Raczej iść, ale dopiero kiedy zostanie do repertuaru dodana część trzecia. Wtedy dzieło będzie kompletne, a kompletne Miczkiewiczowskie „Dziady” zwyczajnie należy zobaczyć, gdyż nie wiadomo, czy taka okazja jeszcze kiedyś się przydaży. Z drugiej zaś strony, jeśli ktoś nie czuje się związany z Polską literaturą romantyzmu, Mickiewicza nie trawi, to forma wybrana przez Zadarę szczerze powiedziawszy nie ułatwi mu odbioru.

O reckach i recenzjach

Swego czasu (nawiasem mówiąc bardzo swego, jakieś pięć lat temu) czytałem esej Grzędowicza w SFFiH o internetowych recenzjach, jak się o nich autor wyraża, zapewne za sieciowym trendem - reckach. Taki to tekścik pisany z pozycji anonimowego odbiorcy rości sobie prawa do ostatecznej instancji krytycznej wszelkich dzieł, które wpadną reckarzowi w łapki. Dlaczegóż jednak piszę o tym tutaj? Nie daj boże przeciwko tym właśnie internautom, raczej na swoją obronę, ponieważ mam w planach pisanie recenzji, nie tyle książek, co spektakli. Tak będą recenzję i przyznaję się na wstępie, często będą oscylowały gdzieś na krawędzi tego co można nazwać recenzją, a co recką. Ale zaznaczam! Jeśli już subiektywizuję, to pamiętajcie to blog, a nie miesięcznik kulturalny. Piszę go głównie, po to aby pisać, aby nie zardzewieć, nie zaś aby stworzyć tu sobie Wiekopomny Monument Twórczości Niezwykłej i Wyrahowanej. I dlatego pisząc recenzję, czy reckę - nie mnie oceniać, będę subiektywny, powiem co w spektaklu było nużące, co mnie zafascynowało, co zwróciło uwagę, a co odrzuciło. Postaram się wniknąć w sens przedstawienia, jednocześnie może się zdażyć, że czegoś nie dojrzę. I postaram się powstrzymać od jednoznacznych rozstrzygnieć, a jedynie postaram się polecić lub powiedzieć komu mógłby się ten spektakl nie spobobać. To tyle.

Pozostańcie transcendentni
Drostt

czwartek, 20 marca 2014

O wyższości prysznica nad łóżkiem

 Dochodzę do wniosku, że najlepiej myśli się pod prysznicem. Bardziej nawet niż nocą w łóżku, choć raczej do wszystkich ważniejszych konkluzji doszedłem właśnie przed snem, jednak nie jest to przyczyną lepszych warunków, lecz raczej większej ilości czasu tam spędzonego. Dlaczego jednak właśnie prysznic i łóżko? Tak, to pytanie jest godne zadania. Właśnie te miejsca najlepiej ze wszystkich pozwalają dokonać redukcji ejdetycznej, wzbić się ponad swoje bycie-w-świecie i obcować z ideami samymi w sobie, analizować pojęcia w ich istocie, a to tylko i wyłącznie dzięki niezwykłym warunkom tam panującym. Łóżko i prysznic. Cóż więc w nich jest tak niezwykłego? Przede wszystkim odgrodzenie od wszelkich bodźców zewnętrznych. Wiadomym jest, że zasypia się, z nielicznymi wyjątkami, przy zgaszonym świetle w kompletnej ciszy, schowanym pod kołdrą. Od razu rzuca się w oczy, że człowiek zasypiający staje w przed możliwością odnoszenia się albo do własnych wspomnień, albo do idei, a wszelkie warunki zewnętrzne, które mogłyby zakłócać jego analizę są odizolowane. Zdawać by się mogło, iż łóżko jest miejscem dla filozofa najodpowiedniejszym, gdyby nie wyższa forma redukcji transcendentalnej jaką jest prysznic. Tak, tak! Choć łóżko posiada szereg właściwości tak korzystnych dla analizy filozoficznej, to jednak prysznic je przewyższa pod wieloma względami. Podobnie jak łóżko, izoluje on filozofa od świata zewnętrznego: szum spływającej wody, łagodne światło, zamknięcie za zasłoną w niewielkiej przestrzeni. Bodźce zewnętrzne rzeczywiście są ograniczone do minimum, poza takimi wyjątkami jak wrzaski zniecierpliwionych domowników poganiających szczęśliwego myśliciela w swoim idealnym środowisku. Zdawać by się mogło, iż w takim razie łóżko jest miejscem porównywalnym, czy wręcz lepszym. A jednak prysznic posiada jedną cechę, której łóżko zazwyczja nie posiada: regulowanie temperatury. Wyobraźmy sobie fenomenologa starającego się skupić na istocie jakiegoś ważnego elementu rzeczywistości, załóżmy przemijania, w upalną letnią noc. Zamiast analizować, w jaki sposób człowiek odnosi się do przemijania swojego życia, jak fakt przemijania odcisnął się na kulturze, będzie on wiercił się w łóżku nękany gorącem. A jak jeszcze zaczną atakować go komary, to z całej ambitnej analizy nic nie wyjdzie i wyjść nie może, jedynie mizantropia i zupełny pesymizm. Już nie mówiąc o tym co by było, gdyby taki filozof miał w swoim życiu jakąś kobietę*! (wiadomo że taka sytuacja jest możliwa tylko wtedy gdy ówże filozof jest egzyestencjalistą, najlepiej zezowatym) Wtedy łóżko traci wszystkie swoje genialne profilozoficzne właściwości, a fizyczność tryumfuje nad duchowością biednego myśliciela. Ktoś by mógł powiedzieć że jeśli patrzeć na całą sprawę z tej perspektywy to i pod prysznicem kobieta może myśliciela przydybać. No cóż, muszę się z tym zgodzić, jeśli jednak filozof znalazł już wybrankę serca, to żadne miejsce nie może być dla niego w pełni bezpieczne ...nawet biblioteka**!

Pozostańcie transcendentni - pozostańcie pod prysznicem.
Drostt

*Albo mężczyznę.

**No właśnie, dlaczego nie biblioteka? Ha, odpowiedź jest prosta. Biblioteka nie jest od analizy idei, a raczej od uzupełniania wiedzy. Biblioteka przytłacza ilością słów już napisanych. W bibliotece można się zgubić. Prawdziwa praca twórcza dokonuje się w warunkach wyizolowanych.

środa, 12 marca 2014

Wielki post (kulturalizm)


Keld Helmer-Petersen


Patrząc na to co dzieje się w internetach dochodzę do wniosku, iż żyjemy w takim współczesnym średniowieczu. Barbaryzacja ponowoczesnego świata zaczyna się od spopularyzowania środków masowego przekazu, a kończy na ostatecznym ich wyrazie czyli internecie, gdzie każdy może wyrażać to co nie-myśli. Średniowieczność naszej epoki nie bierze się jednak z braku dostępu do źródeł, ale z niemożności rozróżnienia pomiędzy źródłem godnym uwagi, a tym które jest pozbawione istotnych treści. Kultura i tradycja będą musiały zostać odbudowane zupełnie od podstaw. Cały ten proces perfekcyjnie odbija się w rzeczywistości jezkyowej. Angielski, pełniący rolę współczesnej łaciny, ulega spłyceniu i pauperyzacji. Znaczenia jego staje się jednostronne, słowa nietypowe zaczną zanikać dając miejsce tym powszedniejszym. Epoka post-kulturalna, ponieważ wraz z nadejściem światowej sieci można wyróżniać już nową epokę, jest środowiskiem zupełnie bezwładnym, podobna trochę do płynnej nowoczesności Z. Baumana. Ten bezwład jest zupełnie destrukcyjny, pozbawiając kulturę możliwości rozwoju, dążąc do rozpadu do form pierwotnych, z których podniesienie się może potrwać naprawdę długo.

Pozostańcie transcendentni
Drostt

poniedziałek, 3 marca 2014

Nieistniejący

Witam was, moi nieistniejący jeszcze czytelnicy. Tutaj będę zamieszczał swoje przemyślenia na temat kultury, filozofii i sztuki. Mniej będzie muzyki, gdyż w nie tak odległej przyszłości planuje założyć odrębnego bloga na ten temat. Postaram się nie męczyć was tym, co siedzi we mnie w środku dla dobra czytelników i swojego własnego. Blog ten stanie się raczej pryzmatem, dzięki któremu podziele się z wami swoim sposobem postrzegania świata. Mam nadzieję, że choć na chwilę uda się wam porzucić utarte ścieżki myślenia i czytanie tego bloga nie będzie dla was czasem straconym. Posty będą pojawiać się raczej nieregularnie. Jeśli coś przykuje moją uwagę na pewno wam o tym opowiem.

Pozostańcie transcendentni
Drostt